Turystyka bez Thomasa Cooka
Upadek Thomasa Cooka, najstarszego biura podróży na świecie, wstrząsnął posadami turystycznego świata. Bezpośrednio odczuło to 600 tys. klientów giganta, których trzeba było ściągnąć do domu, ale również powiązane z firmą hotele, kurorty i linie lotnicze. Konsekwencje zniknięcia Cooka odbiły się też na branży MICE.
Thomas Cook obsługiwał rocznie 19 mln podróżnych w 16 krajach, generując w 2018 r. przychody w wysokości 9,6 mld funtów. Teoretycznie ogłoszenie upadłości przez to biuro nie powinno jednak nikogo dziwić. Firma przynajmniej od 10 lat borykała się z trudnościami finansowymi, sięgającymi połączenia Cooka z My Travel w 2007 r.
Gigant na glinianych nogach
Katastrofalna fuzja – jak określają ją niektórzy – zaledwie kilka lat później, w 2011 r., doprowadziła firmę na skraj bankructwa. Wtedy Thomas Cook otrzymał od banków kredyt w wysokości 100 mln funtów, powiększając swoje zadłużenie do miliarda funtów. Według ECTAA (Europejskiej Organizacji Związków Biur Podróży Unii Europejskiej) długi wynikające z tej niekorzystnej umowy obciążały Cooka przez wiele lat. Marc Tenzer, dyrektor generalny stowarzyszenia brytyjskich biur podróży ABTA (Association of British Travel Agents), twierdzi, że biuro wykorzystywało dużą część swoich zysków na spłatę zadłużenia, zamiast inwestować w transformację firmy. 23 września br., kiedy Cook zakończył działalność, jego zobowiązania wobec banków sięgały ok. 1,7 mld funtów. Kolejne 1,3 mld firma winna była dostawcom usług. Oczywiście były też inne przyczyny plajty. – Thomas Cook musiał zmierzyć się z zaciętą konkurencją online ze strony nowych, bardziej zwinnych graczy rynkowych, nawet jeśli wycieczki zorganizowane nadal cieszą się zainteresowaniem. Nie pomógł też Brexit, ponieważ niepewność co do przyszłości stosunków między Unią Europejską a Wielką Brytanią powstrzymała brytyjskich klientów przed wcześniejszą rezerwacją zagranicznych podróży – mówi Paweł Niewiadomski, prezes ECTAA oraz prezes PIT (Polska Izba Turystyki). Mimo wszystko to właśnie olbrzymi dług, który uniemożliwił reagowanie na bardziej elastyczną konkurencję online, pociągnął Thomasa Cooka na dno. Mówiąc precyzyjniej – Cook musiał sprzedawać trzy mln wakacji rocznie tylko po to, by spłacić odsetki wynikające z decyzji podjętych 10 lat wcześniej.
Ostatnie próby ratunku
Winę za upadek Thomasa Cooka przypisywano również złemu zarządzaniu, kryzysowi w Turcji w 2016 r. i wyjątkowo upalnej pogodzie w lecie 2018 r., kiedy to klienci nagminnie odkładali zakup zagranicznych wakacji, decydując się na urlop we własnym kraju. Słabszy popyt doprowadził do nadpodaży na rynku i znacząco wpłynął na marże. Zbiegło się to poza tym z bezprecedensową liczbą zakłóceń operacyjnych linii lotniczych wywołanych brakiem pojemności samolotów, a także strajkami kontrolerów ruchu lotniczego. Pod koniec listopada 2018 r. Thomas Cook rozważał sprzedaż linii lotniczej lub biura podróży, zawiesił też dywidendy dla akcjonariuszy. W marcu 2019 r. rozpoczęto rozmowy z chińskim Fosun na temat sprzedaży firmy touroperatorskiej. Dwa miesiące później Citibank opublikował raport na temat Thomasa Cooka z jednoznaczną rekomendacją „sprzedaj” i ceną docelową równą zeru – w praktyce oceniając firmę jako bezwartościową. Zła prasa nie pomogła. Mimo prób ratowania finansów (plan przewidywał uzyskanie 750 mln funtów wsparcia przeznaczonego na przetrwanie zimy oraz na „zapewnienie elastyczności finansowej do inwestowania w biznes na przyszłość”) banki uznały, że potrzebne będzie dodatkowe 200 mln funtów. Wobec odmowy uzyskania pomocy rządowej, Cook nie miał już szans. W poniedziałek 23 września o godz. 1.47 ogłoszono jego upadłość, podobnie jak 25 spółek zależnych. Media zostały poinformowane o tym fakcie o godz. 2.00 w nocy, tuż przed tym, jak pierwsi tego dnia pasażerowie mieli rozpocząć odprawę na lotnisku w Manchesterze. W ciągu kilku dni Cook pociągnął za sobą firmy powiązane w innych krajach, m.in. w Belgii, Holandii, Szwajcarii, Austrii, Niemczech i w Polsce.
Najbardziej cierpią destynacje
Konsekwencje upadku Thomasa Cooka są poważne. Pierwszą i najbardziej widoczną była „największa od II wojny światowej repatriacja”, czyli umożliwienie powrotu brytyjskich turystów z wakacji. Inne efekty mogą nie być już tak jednoznaczne, co nie znaczy, że ich nie ma. – Zniknięcie tak dużego podmiotu nie może pozostać bez wpływu, także na branżę MICE – twierdzi Leszek Skibiński, prezes Grupy TSO. – To, co dzieje się teraz w turystyce można porównać do efektu domina. – Cook jako globalny operator pracował z wieloma podmiotami, których działalność oparta była na współpracy z tym biurem, często na wyłączność. Mowa o hotelach, przewoźnikach, lokalnych usługodawcach na całym świecie. Możemy więc tylko przypuszczać, w jakiej kondycji finansowej są niektórzy kontrahenci w odległym zakątku świata i czy nie zostali dotknięci jego upadkiem. A to może mieć już wpływ na światowy rynek MICE – tłumaczy Skibiński. Rzeczywiście, w tej chwili koszty upadłości Thomasa Cooka ponoszą przede wszystkim destynacje, do których biuro wysyłało swoich klientów, jak również działające tam przedsiębiorstwa. Część z nich obsługuje także klientów MICE (w tym współpracuje z polskimi agencjami), co może powodować problemy.
(...)
Ewa Kubaczyk
Więcej w grudniowym (2019) numerze THINK MICE.
ZAMÓW PRENUMERATĘ