Fot.: Adam Ciereszko

Jan Mazurczak: Historia warta (P)oznania

Trudno oddzielić postać Jana Mazurczaka od Poznania. Dziennikarz, historyk, organizator, wielbiciel piłki nożnej i gór, obywatel świata. Prawie wszystkie te pasje udało mu się połączyć w jedno w ramach funkcji najpierw dyrektora, a później prezesa zarządu Poznańskiej Lokalnej Organizacji Turystycznej i Poznan Convention Bureau. Z korzyścią dla siebie i miasta.

Poznańskie korzenie (od strony ojca) nasz bohater prześledził do początków XIX w., konkretnie do swego przodka Rocha Mazurczaka. Losy jego rodziny toczyły się w sposób typowy dla Poznania – jeden z dziadków był powstańcem wielkopolskim, drugi pracował w zakładach Cegielskiego. Jako kibic piłkarski Jan Mazurczak cieszy się, że zaprojektowana przez dziadka lokomotywa stoi dziś przed stadionem Lecha Poznań i jest symbolem tego klubu. Otwartość na świat przyszła chyba po kądzieli – rodzina mamy przywędrowała bowiem aż z Kresów Wschodnich, gdzie wymieszało się w niej wiele narodowości. 

Przygoda z dziennikarstwem

Zainteresowania zdecydowanie odziedziczył po rodzicach, wykładowcach historii. Jeszcze w liceum, razem z kolegami, współtworzył jeden z pierwszych tygodników internetowych w Polsce. – Początkowo nazywał się Kloizet, czyli „klub ludzi otwartych i zdecydowanych entuzjastów twórczości”, ale po wywiadzie z jednym z ministrów zmieniliśmy nazwę na Kursor. Wtedy wydawało mi się, że praca dziennikarza to najciekawsze zajęcie na świecie – wspomina nasz bohater. Stąd zresztą decyzja o podjęciu studiów politologicznych, na których pojawiła się specjalizacja dziennikarska (skończył także studia historyczne). 

Z początku Mazurczak pracował m.in. jako dziennikarz sportowy (pisał np. o meczach czwartej ligi piłki nożnej). Podczas studiów, w ramach programu Erasmus, wyjechał też na rok do Fryburga 

Bryzgowijskiego. Tam po raz pierwszy spotkał mocno międzynarodowe towarzystwo, w którym, co istotne, świetnie się odnalazł. W Niemczech przez rok prowadził program radiowy o muzyce z krajów Europy Środkowo-Wschodniej, a podczas zamykających roczne stypendium wakacji podróżował po Europie. Głównie autostopem, co nauczyło go rozmawiać praktycznie z każdym i o wszystkim – o piłce nożnej, o tym co nasz kraj może wnieść do Unii Europejskiej, ale też na temat tego, ile kosztuje w Polsce… krowa. 

Po powrocie do kraju nie porzucił dziennikarstwa. Wręcz przeciwnie – podjął pracę w nowo tworzącym się regionalnym portalu internetowym tuTej.pl (później został jego redaktorem naczelnym). Pisał teksty o historii Poznania, o turystyce, felietony, a nawet przewodnik po mieście. Notabene jeden z jego artykułów o powstaniu wielkopolskim znalazł się później w teście gimnazjalisty – obok tekstów Różewicza i „Roty” Konopnickiej, co setnie go ubawiło. 

Nowatorskie pomysły

Co zatem wpłynęło na jego decyzję o przystąpieniu do konkursu na dyrektora Poznańskiej Lokalnej Organizacji Turystycznej (PLOT)? Być może fakt, że ukończył kurs przewodnika miejskiego (pierwsze zlecenia w tej roli realizował dla firmy Mazurkas, pracując przy Światowym Zlocie Świadków Jehowy). Być może były to też doświadczenia związane z organizacją projektu „Verständnis durch Verständigung” („Zrozumienie przez porozumienie”), którym Jan Mazurczak zajmował się po studiach. Projekt realizowany był przez polskich i niemieckich studentów, którzy pracowali nad trudnymi tematami z historii obu krajów. Zwieńczeniem ich wysiłków była prezentacja wspólnego stanowiska, podczas przygotowanej z tej okazji konferencji. Nasz bohater brał udział w jej organizacji. Odpowiadał m.in. za rezerwacje hotelowe, transfery czy wycieczki po mieście. Jak mówi, „bawił się” w minitouroperatora zajmującego się przyjazdówką, opowiadając przy tym zagranicznym gościom o Poznaniu. 

Bez względu na motywacje, konkurs na dyrektora PLOT, ku swemu zdumieniu, wygrał. – Już pierwszego dnia zastanawiałem się, czy aby na pewno była to dobra decyzja. Nawet moje biurko zajął ktoś inny. Budżet biura był poza tym znikomy, a ja byłem jego jedynym etatowym pracownikiem. Nie za bardzo wiedziałem, co mam robić – wspomina Mazurczak. Zaczął więc od tego, na czym się znał najlepiej, czyli od organizowania wizyt studyjnych dla dziennikarzy z całego świata. Wbrew pozorom, był to pomysł dość oszczędny, niegenerujący zbyt dużego obciążenia dla budżetu. Bilety często oferowały linie lotnicze lub kolejowe, zakwaterowanie hotele, wiele rzeczy udawało się załatwić barterowo. 

Zaskakująca była za to skala tych podróży – PLOT (m.in. za sprawą Euro 2012) dotarł w ten sposób do najlepszych dziennikarzy i najbardziej znanych tytułów.  Kolejny „oszczędny” pomysł to akcja „Poznań za pół ceny”, którą podjęły później inne miasta. – To był innowacyjny projekt, nawet jak na standardy europejskie. Dużo o nim pisano. Wiele osób nie wierzyło w jego powodzenie, uważając, że nie da się metody rodem z supermarketu wprowadzić do marketingu terytorialnego. Tymczasem odnieśliśmy gigantyczny sukces. Właśnie z takich akcji, które pozwalają nam zaintrygować naszych europejskich partnerów, jestem najbardziej dumny – mówi Mazurczak. Dumny jest również ze sposobu, w jaki PLOT przejął odpowiedzialność za informację turystyczną Poznania. Dzięki wprowadzeniu nowych pamiątek także ta sfera działalności zaczęła w końcu przynosić zyski. Słynne „poznańskie skarpetki” z motywem miejskim stały się dzisiaj standardem, ale gdy PLOT wprowadzał je kilka lat temu, słychać było prześmiewcze głosy. Że Poznań „puszcza” turystów w skarpetkach. 

[...]

>>POBIERZ CAŁY ARTYKUŁ